Inspiracje roku 2015

Każdego dnia nasze oczy spostrzegają tysiące przedmiotów. Na które zwracamy uwagę? Ile z nich może okazać się dla nas istotne, a nawet inspirujące?  

Ludzie, przedmioty, wydarzenia, wszystko to może nas inspirować, pobudzać do działania, mieć na nas wpływ. Zmieniać nas, nasz sposób postrzegania świata. 

Chciałabym przedstawić Wam moją skromną listę rzeczy, które w tym roku wywarły na mnie duży wpływ – inspiracje roku 2015.

Inspiracje można czerpać tak naprawdę ze wszystkiego  - muzyki, filmów, książek, wywiadów, ale także z naszego otoczenia – rozmów z rodziną, znajomymi. Z ich wiedzy, doświadczenia i przygód, możemy wyciągnąć bardzo wiele dla siebie. Ważnym źródłem jest także przyroda – to co znajduje i dzieje się wokół nas.  Zwracając uwagę na drobiazgi, które są obok, możemy wpaść na naprawdę ciekawe pomysły. Wielką inspiracją są dla mnie także wydarzenia, w których uczestniczę. Często rozmyślam o nich  długo po ich zakończeniu, staram się zgłębiać dany temat i „wyciągnąć” z niego możliwie jak najwięcej. Każda osoba, każde wydarzenie i każdy przedmiot może zaszczepić w naszej głowie ciekawą myśl, wpłynąć na nas, w jakiś sposób nas zmienić, pogłębić naszą wiedzę, ubarwić spojrzenie na świat.

Podczas wywiadów z różnymi  ciekawymi osobistościami, często pada pytanie o inspiracje. Dla mnie inspiracją często są właśnie takie rozmowy, których lubię słuchać, robiąc przy okazji milion innych rzeczy.  Lubię  oglądać rozmowy zarówno z osobami, które znam, szanuję i lubię, ale także takimi, których twórczość czy działalność jest mi całkowicie obca.  Prawie każdy gość takich programów potrafi zaciekawić i przekazać coś ciekawego, co utkwi mi w pamięci, czy wywrze wpływ na moje postrzeganie świata, czy sposób patrzenia na daną sprawę. Lubię chłonąć takie wypowiedzi, a następnie rozmyślać nad ich sensem i wartością, jaką mogę z nich wyciągnąć. 

Inną formą inspiracji są koncerty. Muzyka grana na żywo, to coś co uwielbiam. Bardzo cenię piosenkarzy, którzy potrafią zaciekawić odbiorców samym głosem. Tę cechę z pewnością posiada Igor Herbut – wokalista zespołu LemON. Moim zdaniem ich materiał grany na żywo brzmi jeszcze lepiej niż studyjne wersje. Największe wrażenie w tym roku zrobiło na mnie wykonanie piosenki „Scarlett” podczas festiwalu Przystanek Woodstock. Duże znaczenie ma tutaj niesamowita publiczność, która tworzy niezwykłą atmosferę. Choć pierwsze dwie minuty to tylko okrzyki i oklaski w rytm muzyki, ciarki same chadzają po plecach.  

Pozostając przy muzyce, w wakacje odkryłam Studio Accantus i ich cover piosenki „Nigdy nie ulegnę” z filmu „Mustang z Dzikiej Doliny”. Przypomniał mi o filmie, który oglądnęłam po paru latach i znów zrobił na mnie ogromne wrażenie. To oczywiście nie jedyna piosenka, w ich wykonaniu, która przypadła mi do gustu, ale pierwsza i zdecydowanie najważniejsza. Wspominałam  już o niej we wpisie dotyczącym bajek z dzieciństwa. Bardzo ważna była dla mnie również „Czarownica” – film z Angeliną Jolie, ale o nim również pisałam, we wspominanej przed chwilą notce. 

W tym roku, po raz trzeci odważyłam się obejrzeć „Ostatnią piosenkę” i w tej kwestii nic się nie zmieniło – wciąż zamieniam się w fontannę, a z każdym kolejnym razem, dzieje się do coraz szybciej.  Korzystając z okazji, chciałabym przestrzec Was przed książką, w tym wypadku jest jeszcze gorzej. Ale musicie wiedzieć, że pisze to osoba, która potrafi popłakać się nawet podczas oglądania wiadomości. :) Film pozornie opowiada o wakacyjnej miłości, zbuntowanej nastolatki, która w głębi serca jest wrażliwą dziewczyną. Obserwujemy jej przemianę, ale tak naprawdę przesłanie tego filmu jest zupełnie inne i włączając ten film po raz pierwszy nie spodziewałam się, że twórcy zaserwują mi coś takiego.
  

Bogowie 



Bardzo ważnym filmem w tym roku była dla mnie produkcją pod tytułem: „Bogowie”. Choć obraz ten swoją premierę miał w październiku ubiegłego roku, ja obejrzałam go dopiero wiosną, usprawiedliwiając się, że może być on świetnym przykładem na maturę ustną z języka polskiego. 

Spodziewałam się po tym filmie wiele, ale nie aż tyle.  Obraz opowiada o kardiochirurgu Zbigniewie Relidze, który jako pierwszy w Polsce przeprowadził udany przeszczep serca. Akcja filmu toczy się w PRL-u, którego wiele z nas nie może pamiętać.  Film ten świetnie przybliża nam życie w tamtym systemie, ale przede wszystkim opowiada historię człowieka, który mimo wielu przeszkód, postanawia dokonać czegoś, niemalże niemożliwego.  Dziś przeszczep serca może wydawać się czymś zwyczajnym, kiedy słyszymy o klonowaniu żywych organizmów, modyfikowaniu kodu genetycznego, ale wtedy było to niemalże cudem. 

Film przepełniony jest zwrotami akcji, nie ma miejsca na ani jedną minutę nudy.  Sukces tego filmu to w dużej mierze Tomasz Kot. Jego fenomenalna kreacja sprawia, że pokazywana nam historia jest bardzo autentyczna, na ekranie nie widzimy aktora, a właśnie profesora Religę. Wiele osób pisało, że po prostu stał się Religą. Trudno tym słowom zaprzeczyć, bowiem Pan Tomasz Kot, w tej roli jest po prostu rewelacyjny.  Film ten nie wybiela postaci profesora, pokazuje także jego wady, przez co obraz ten zdaje się pokazywać rzeczywistość, wierzymy w jego przekaz. 

Film zrobił na mnie piorunujące wrażenie i właściwie nie potrafię wytłumaczyć dlaczego. Subiektywnie - jest to najlepszy polski film, jaki oglądałam w ostatnich latach.


Kropki 

 

Duże wrażenie zrobił na mnie także film Włodka Markowicza, którego większość z Was zapewne dobrze zna. Prowadzi on kanał w serwisie YouTube, gdzie wcześniej współtworzył program „Lekko stronniczy”. Obecnie nagrywa zdecydowanie inne materiały, a najciekawszym, moim zdaniem jest właśnie ten. 

Choć wysyłałam go dosłownie wszystkim, prawie na nikim nie zrobił większego wrażenia. Osobiście jestem pod wielkim wrażeniem jakości, obrazu, montażu, doboru dźwięków – samej formy, ale przede wszystkim przekazu. Wrażenie potęguje dodatkowo zakończenie.


Odbitki


Jestem osobą, która pamięta jeszcze erę analogowej fotografii, a właściwie jej schyłek. Pierwsze zdjęcie, które zrobiłam, było wykonane właśnie aparatem analogowym, który kosztował kilkadziesiąt złotych i był dodatkiem do prenumeraty. Wtedy wywoływanie odbitek było czymś oczywistym. Dziś coraz mniej osób decyduje się na ten krok.  Sama rzadko widuję swoje zdjęcia na papierze, a zawsze jest to niezwykle przyjemne uczycie. 

Kiedy nadarzyła się okazja, abym mogła stworzyć swój własny kalendarz, w zawrotnym nakładzie dwóch sztuk, nie mogłam oprzeć się tej pokusie. Kiedy dostałam go w swoje ręce, oglądanie każdego zdjęcia,  tego jak wyszło, jakbym widziała je pierwszy raz, jakbym rozpakowywała prezent niespodziankę... 

Wracając do tematu odbitek, w miarę możliwości, gdy wybieram się na koncert artysty, którego już widziałam i fotografowałam, zabieram ze sobą zdjęcie z poprzedniego występu, aby otrzymać na nim autograf. Muszę przyznać, że oglądanie swojego zdjęcia z podpisem artysty, który się na nim znajduje, jest dla mnie fenomenalne. Kolokwialnie rzecz ujmując: strasznie się tym jaram!


Koncert Katy Perry 


Doskonale pamiętam mój pierwszy koncert Ewy Farnej. Było to już 4 lata temu, a ja wciąż  wspominam uczucie towarzyszące momentowi, kiedy zaczęła śpiewać i pojawiła się na scenie. Doskonale pamiętam ciarki na plecach i cały wachlarz towarzyszących temu emocji.  Ów koncert zdecydowanie był moim marzeniem, a sama wokalistka w pewien sposób ważną dla mnie osobą. Już nigdy więcej nie przydarzyło mi się coś takiego, zastanawiałam się, czy jest to w ogóle możliwe. Okazało się, że tak, gdy na początku koncertu Katy Perry, 24 lutego w Krakowie, piosenkarka pojawiła się na scenie, ręce trzęsły mi się w tak niekontrolowany sposób, że nie byłam w stanie utrzymać żadnego przedmiotu.  Nie było to tak silne przeżycie, jak wspomniany wyżej koncert Ewy w Świdnicy, ale świadomość, że jedna z największych gwiazd muzyki pop na świecie, właśnie stoi kilkanaście metrów ode mnie, była w pewien sposób niezwykła. 

Sama Katy jest intrygującą postacią, jej piosenki z niesamowitą łatwością stają się hitami, a ona sama w tym roku zwiedziła niemalże cały świat, za sprawą trasy koncertowej – Prismatic World Tour. To wydarzenie dopracowane w najmniejszych szczegółach. Trudno opisać wszystkie atrakcje jakie przygotowała Katy i jej sztab, dla swoich fanów. Cały koncert podzielony był na części, a każdej z nich piosenkarka prezentowała się zupełnie inaczej, dopasowany do tego był oczywiście wystrój sceny, która zaskakiwała swoją funkcjonalnością.  Poza iluminacjami świetlnymi, niezwykłą scenografią, efektami pirotechnicznymi, tancerzami, lewitującymi muzykami i samą Katy, która także latała po całej hali, unoszona na kilku balonach, na uwagę zasługiwała także niecodzienna i bardzo zróżnicowana scenografia. 

To nie tyle co koncert, a show. Szczególnie odkrywczy nie jest fakt, że Katy nie dysponuje niesamowitym głosem, choć zdarzają jej się dobre występy. Większość fanów z pewnością nie darzy jej sympatią ze względu na niespotykane umiejętności wokalne, ale trzeba przyznać, że amerykanka potrafi zaintrygować odbiorcę. Setlista koncertów mogłaby składać się z samych hitów wokalistki, która magnetyzuje urokiem osobistym, swoją osobowością i kontaktem z publicznością.  Na uwagę zasługuje także fakt, że sama aktywnie uczestniczy w tworzeniu materiału na swoje płyty, co wśród najpopularniejszych, popowych wokalistek, wcale nie jest oczywiste. Sama odpowiada także za swój wizerunek, nie jest produktem, który ktoś jej narzucił. 

Być może ktoś z Was zna to uczucie, gdy po powrocie z koncertu, jakąś częścią na nim zostajemy.  I przez kolejne dni w pewien sposób wcale z niego nie wróciliśmy, a ta atmosfera i emocje nie chcą nas opuścić.


Cicho - Września 


Wracając do wymienionej wyżej Ewy, jej muzyka stała się dla mnie ważna blisko 5 lat temu i muszę przyznać, że to co w tej wokalistce mnie urzeka, to przede wszystkim głos. Uwielbiam oglądać filmiki z kolejnych koncertów piosenkarki.  Oglądając wideo z pierwszego, plenerowego koncertu w tym roku, który odbył się we Wrześni, bardzo zdziwiłam się nowymi aranżacjami. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie nowa interpretacją utworu „Cicho”, który jest chyba najbardziej znanym singlem Ewy.  Artystka przyzwyczaiła nas do mocnego i rockowego wydania tej piosenki. Tutaj zaprezentowała delikatny i wyciszony początek, a właściwie większość trwania utworu, bo dwie zwrotki, refren i bridge.  Muszę przyznać, że dzięki temu zabiegowi, słowa zabrały zupełnie innego wydźwięku, tekst dociera do nas zdecydowanie lepiej i głębiej. Jednak to ostatni refren wgniótł mnie w fotel.  
 
Piosenkarka wydała w tym roku płytę z nowymi aranżacjami jej piosenek. Są do wydania bardziej akustyczne,  ale nie pozbawione energii, lekkości, ale też pazura. Na tym krążku znajduje się zarejestrowane w studio „Cicho”, które pierwszy raz Ewa zaprezentowała właśnie we Wrześni, ale nadal to wykonanie pozostaje moim ulubionym.  Artystka  wyruszyła także w biletowaną trasę akustyczną po filharmoniach i teatrach, prezentując materiał z płyty „Inna”, ale także inne kompozycje w akustycznym, jak sama mówi jazzującym, wydaniu. Miałam przyjemność być na jednym z koncertów, który odbył się ramach tej trasy, ale to historia na odrębny wpis.



Jakie były Wasze inspiracje minionego roku?  Czy są one w ogóle dla Was czymś ważnym?

Na końcu tego małego podsumowania chciałabym podziękować Wam, że wciąż tutaj zaglądacie, mimo ciszy, które utrzymywała się tutaj od kilku miesięcy.

Szczęśliwego Nowego Roku!