Potter krytycznie

Moja przygoda z "Harrym Potterem" rozpoczęła się w 2002
roku, gdy obejrzałam pierwszy film cyklu. Później przyszedł czas na książki.
Jako pierwsza w moje ręce trafiła „Czara Ognia”. Była pierwszą częścią, którą
najpierw przeczytałam, a dopiero później zobaczyłam jej ekranizację. Od tego
czasu moje spojrzenie na te produkcje zdecydowanie się zmieniło. A moja ocena
filmów uległa znacznemu pogorszeniu, i stan ten z roku na rok się pogłębia.
Zdaję sobie sprawę, że tym wpisem wkładam kij w mrowisko,
ale... Do odważnych świat należy!
Wiele osób, które dorastało wraz z Harrym, utożsamia się z mieszkańcami jednego z czterech domów. Osobiście nigdy nie czułam takiej potrzeby, a wypełniając różne „psychotesty” byłam przydzielana na przemian do Slytherinu i Gryffindoru. Dziś chyba jednak nie wpasowuję się w ideologię przedstawicieli szmaragdowo-srebrnych barw. Ślizgon z pewnością siedziałby cicho i nie prowokował burzy w szklance wody. Wiedząc ile może stracić, po prostu dbałby o swój interes. Zdaję sobie sprawę, że wielu z Was się ze mną nie zgodzi, inni będą zaskoczeni, a jeszcze inni zbulwersowani, ale takie właśnie jest moje zdanie. Wypracowałam ja na przestrzeni kilku ostatnich lat i jestem pewna, ze chcę się nim z Wami podzielić.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz
obejrzałam wszystkie filmy serii w całości, po kolei. Właściwie nie pamiętam, kiedy ostatni raz
obejrzałam choćby jedną, całą część. Z moich obliczeń wynika, że musiało być to
mniej więcej 2-3 lata temu. Od wielu miesięcy nie czułam sympatii do tych produkcji.
W ubiegłym roku po raz pierwszy od niepamiętnych czasów nie odświeżyłam sobie
wszystkich książek serii i podejrzewałam już, że okres mojej fascynacji tą
serią minął. Ale w te wakacje ponownie sięgnęłam po wszystkie książki o
chłopcu, który przeżył i znów okazały się niezwykle wciągające i magiczne.
Postanowiłam spróbować też z filmami i w ubiegłym miesiącu z przyjemnością
wróciłam do „Kamienia Filozoficznego”.
W międzyczasie, gdy w wakacje TVN
emitował kolejne filmy, czułam do nich jednak wiele negatywnych emocji. Zwracałam uwagę na sceny wyprane z emocji, pominięte,
na źle zrealizowane momenty. Zastanawiałam się: jak można było tak niesamowitą
historię i wciągające książki zamienić na tak mdłe produkcje?
Przestańmy jednak owijać w
bawełnę - chciałabym Wam przedstawić dziś moją listę zarzutów i zażaleń
względem ekranizacji „Harry’ego Pottera”. Nie chodzi mi jednak o
niedociągnięcia techniczne, jak na przykład kamerzysta w kadrze, widoczne
linki, czy zmieniające się w czasie ujęcia fryzury. Nie mam także na myśli wątków, które
pominięto. Oczywistym jest, że film rządzi się swoimi prawami i jest to
ekranizacja, a nie przekalkowanie treści książki w skali jeden do jednego. Chciałabym
jednak podkreślić, że wszelkie moje zarzuty odnoszą się wyłącznie do filmów, a
nie książek.
Na czym więc polega mój „problem”?
Zacznijmy od błędów rzeczowych. J.K. Rowling i jej historia oczarowała mnie
swoją zupełnością. Świat stworzony przez autorkę wydaje się być kompletny. Nie
ma w nim luk, błędów czy sprzeczności. Wiele razy zastanawiałam się jak udało
jej się stworzyć, tak niesamowicie ogromny, inny świat, gdzie wszystko to
siebie pasuje i jest tak niewiarygodnie wiarygodne. Filmowi twórcy nie
przejmowali się takimi drobiazgami. Ile razy słyszeliśmy, że niepełnoletnim
czarodziejom nie wolno używać magii poza Hogwartem? Czy Harry’emu nie wytknięto
nadmuchania ciotki, choć nie wyciągnięto konsekwencji? A kilka minut przed tą
sceną widzimy jak Harry kilkakrotnie rzuca zaklęcie „Lumos Maxima” siedząc w
swoim łóżku w domu mugolskiego wujostwa. Ta scena otwiera trzeci film i
złamanie prawa przez Harry’ego nie jest wtedy najmniejszym problemem. Nie jest
to jednak jedyny przykład używania magii poza Hogwartem. Gdy Harry spotyka
Hermionę na Ulicy Pokątnej w drugiej części, ta naprawia jego okulary zaklęciem
"Oculus Reparo". Oczywiście możemy uznać, że Hermiona rzucając to
zaklęcie w miejscu pełnym czarodziejów, więc nie może zostać ukarana, bowiem
Ministwerstwo Magii nie jest w stanie wykryć rzuconego przez nią zaklęcia, ale
czy Hermiona, która zawsze była przykładem osoby uwielbiającej przestrzegać
reguł, obawiającej się wyrzucenia ze szkoły bardziej niż własnej śmierci,
ryzykowałaby w tak głupi sposób?
To nie jedyny zarzut jaki kieruję
do twórców względem postaci Hermiony. Chcę zaznaczyć, że nie mam na myśli, źle
zagranej przez Emmę roli, a raczej tego co kazano jej zagrać. W czwartym
filmie, gdy „Czara Ognia” wyrzuciła karteczkę z imieniem Harry’ego, a ten
musiał wciąć udział w Turnieju Trójmagicznym odwróciła się od niego cała
szkoła. Włącznie z najlepszym
przyjacielem - Ronaldem Weasley. Tylko
Hermiona wierzyła Harry’emu i tylko ona go wspierała. Tak było w książce. W filmie natomiast, gdy panna Granger
przekazuje pokrętną wiadomość Harry’emu i ten chce, aby przekazała też jego
słowa, krzyczy: „Ja nie jestem sową” i odchodzi na pięcie. Można odnieść
wrażenie, że również jest na niego zła i obrażona. A przecież to właśnie na
Hermionie zawsze można było polegać i w tej sytuacji, ale i podczas wędrówki w
poszukiwaniu horkruksów, gdy Ron ich opuścił.
Niezaprzeczalna zaletą filmów z
serii „Harry Potter” jest ich obsada. Od odtwórców najmłodszych ról, którzy
radzą sobie naprawdę dobrze, po niezwykle znane i cenione nazwiska. O ile
odtwórcy dorosłych ról to uznani aktorzy, dzieci po prostu były dziećmi. Większość z nich jest dobrze, a część
doskonale, dobrana do swoich ról. Jednakże
wciąż nie mogę zdzierżyć filmowej wersji Ginny Weasley. Już w pierwszej scenie
– na peronie, gdy pierwszy raz spotyka Harry’ego jej twarz jest ”pełna emocji”. Niestety w tej
kwestii nie zmieniło się nic przez następne 7 filmów. Wciąż jest nijaka, mdła.
O ile początkowo na ekranie pojawiała się w miarę rzadko, później stała się
jedną z najważniejszych postaci i jej gra coraz bardziej raziła. Rozdźwięk między filmową Ginny, a postacią
opisaną w książce – energiczną, temperamentną i przyciągającą uwagę - jest
wręcz nie do opisania.
Ważną kwestią, którą podnosi wiele
fanów jest też sprawa oczu Harry’ego. Wiele razy czytałam, że Daniel nie mógł
nosić soczewek. Moim zdaniem nie jest to problemem. Nie jest dla mnie tak ważne czy są one
zielone, jak w książkowym pierwowzorze, niebieskie, brązowe czy sinokoperkowe.
Miały być one jednak takie same jak oczy matki Harry’ego. Aby cała historia
trzymała się w ryzach i miała sens. A twórcy w ostatniej części, do roli młodej
Lily, która pojawia się na ekranie zaledwie przez kilka sekund zaangażowali
aktorkę z ciemnymi oczami, dzięki czemu położyli cały sens relacji Harry-Snape.
Czy tak trudno było podarować tej dziewczynce soczewki, czy wziąć inną, nawet
nie rudą i dać jej perukę, albo chociaż zrobić to komputerowo?
Jednakże największy żal mam do
twórców za to, co zrobili moim książkowym ulubieńcom w ostatnich częściach. Gdy
reżyserską pałeczkę przejął David Yates wszystko poszło w złym kierunku. Moim
zdaniem piąta i szósta część zostały po prostu zmasakrowane. „Zakon Feniksa” to
najdłuższa książka cyklu, na podstawie której powstał najkrótszy film. Wszystkie epizody wyreżyserowane przez Pana Yatesa wydają mi się
wyprane z emocji. Nie przeżywam
dreszczyku emocji, gdy wraz z Harrym rozwiązuję kolejne zagadki, nie czuje grozy i niebezpieczeństwa, które
czai się nieopodal. Śmierć Syriusza,
która w książce wzrusza mnie przez kilka rozdziałów tutaj została niemalże
zmarginalizowana. Sam ten moment nie
wywołuje u mnie żadnych emocji, a co ciekawa na koniec filmu Harry już się
uśmiecha, jakby wcale nie stracił najbliżej mu osoby, ostatniej osoby, która
była jego rodziną. A na początku następnej części, której akcja zaczyna się
parę tygodni po tym wydarzeniu, jakby nigdy nic próbuje poderwać pewną mugolkę.
Moim zdaniem największą „krzywdę”
zrobiono właśnie „Księciu Półkrwi”. Moja ulubiona książka została pozbawiona
wielu wątków, wspomnień z wycieczek do przeszłości Voldemorta. A wszystko po
to, aby zmieścić więcej scen, które z tego filmu zrobią marne romansidło. Wątki
miłosne w tym filmie zajmują zdecydowanie zbyt dużo miejsca.
Twórcy wycieli wiele ważnych
scen, ale mieli wystarczająco dużo czasu, aby dodać coś nowego. Spalenie Nory nie jest sceną, która drażni
mnie tak mocno, jak innych fanów, ale pozbawiona jest jakiegokolwiek
sensu. Jeśli Nora spłonęła, to jakim
cudem widzimy ją w następnym filmie, jakby nic się nie stało? Ale przede
wszystkim oznaczałoby to, że wszystkie zaklęcia ochronne, które zostały rzucone
na dom okazały się nieskuteczne. A wtedy Śmierciożercy mogliby wedrzeć się
wszędzie, a cała podróż Harry’ego w siódmej części nie miałaby prawa nie
zakończyć się tragedią. Jednakże to scena poprzedzająca ten moment jest moją „ulubioną”. Z pewnością jest to najlepsza i najbardziej
zasadna chwila w całej sadze... Mowa o scenie, w której Ginny wiążę Harry’emu
buta. Trudno jest mi znaleźć jakiekolwiek wytłumaczenie, uzasadnienie... Po co?
Dlaczego? Pojawiają się teorie związane z tym, że aktor cierpi na pewną
przypadłość, przez co sam ma problemy na
przykład z wiązaniem butów. Ale jaki to ma związek z filmem?
Jednakże najbardziej drażni i
irytuje mnie scena na wieży, po powrocie Harry’ego i Dumbledore’a z
jaskini. Dyrektor każe schować się
chłopcu, a ten posłusznie wykonuje polecenie. Pojawia się Draco, którego Harry
przez cały czas podejrzewał, ale stoi i tylko się przygląda. Nie reaguje nawet
wtedy, gdy Draco rozbraja dyrektora, przyznaje się do winy i wyznaje jakie
powierzono mu zadanie. Po prostu stoi i
się przygląda. Moim zdaniem prawdziwy, książkowy Harry nigdy by się tak nie
zachował. Zawsze chciał walczyć, nie myśląc o konsekwencjach, ratować ludzkie
życie. W końcu miał „bzika na punkcie ratowania ludzi”. Następnie pojawiają się
Śmierciożercy, a chwilę później Snape,
którego Harry całym sercem nienawidzi. Warto
pamiętać, że tuż przed wybyciem do jaskini Harry dowiedział się kto przekazał
przepowiednię, przez którą zabito jego rodziców, Voldemortowi. Snape, któremu
tak „ufał” przykłada palec do ust, każąc być mu cicho, a ten stoi potulnie i
wykonuje polecenie? Pisałam już kiedyś o
moich wątpliwościach względem tej sceny, a wiele osób zauważyło, że Harry
przysiągł dyrektorowi, że wykona każde jego polecenie. Poza tym Dumbledore ufał Snape’owi, a więc i Harry mu zaufał, pokazując swoje
oddanie dyrektorowi. W żaden sposób mnie
to nie przekonuje. Mimo ogromnego szacunku i zaufania względem Albusa
Dumblreore Harry nigdy Severusowi nie ufał. Zawsze go podejrzewał i przekazywał
swoje wątpliwości, także dyrektorowi i nie przekonywały go jego
wyjaśnienia. Harry obiecał
posłuszeństwo, ale już w jaskini, gdy Dumbledore miał wypić trujący eliksir,
Harry opierał się przed wykonaniem polecenia. Harry nie schowałby się, gdy inni będą
walczyć, a Dumbledore doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Dlatego uniemożliwił mu działanie zarówno w
tej scenie, jak i rok wcześniej – w Ministerstwie Magii.
Pozostaje jeszcze kwestia
ostatniego filmu. To znaczy kwestia ostatnich dwóch filmów. Muszę przyznać, że
ucieszyłam się, gdy ogłoszono tę decyzję. Podzielenie „Insygniów Śmierci” na
dwie części oznaczało bowiem przedłużenie mojej przygody z Harrym. Obiektywnie
trzeba jednak przyznać, że była to bardzo mądra i przemyślana decyzja. Twórcy
zarobili dzięki temu blisko dwa razy
więcej, a swoją decyzję argumentowali faktem, że ostatnia część jest bardzo
obszerna, a chcieli wiernie oddać treść książki i należycie wyjaśnić wszystkie
nagromadzone przez lata zagadki. Pełny materiał trwałby bodajże 6 godzin i
stwierdzono, że nawet najwięksi fani tego by nie wytrzymali. Z tym trudno się
nie zgodzić, ale skoro mieli okazję i czas, aby dobrze oddać treść książkowego
pierwowzoru, dlaczego znów zeszli na manowce? Należy także zauważyć, że
argumentowanie, jakby papierowe „Insygnia Śmierci” były bardzo długie i warto
podzielić je na pół jest trochę bezsensowne. Wszystkie tomy od czwartej części
wzwyż są potężne i jeśli chcielibyśmy kierować się tą logiką, ostatnie 4 części
powinny być zrealizowane w ten sposób.
Wcześniej twórcom nie przeszkadzało jednak zamknięcie prawie tysiąc
stronicowej książki w 133 minutach filmu.
Nie mieli też oporów, aby zrobić z szóstej części mało wciągający
romans. Ale zostawmy to. I tutaj będę się czepiać się małej ilości scen
wzbudzających jakieś emocje. Oglądając ten film wcale nie czuję czających się
wszędzie Śmierciożerów i atmosfery terroru.
Żałuję, że pominięto wątek Lupina i Tonks, a przede wszystkim fakt istnienia
Teddy’ego, bo dzięki sytuacji, w której się znalazł, historia w piękny sposób
zatoczyła koło. Ale najbardziej zawiodła mnie scena ostatecznego pojedynku
między Harrym a Voldemortem. W książce
długa i budująca napięcie wymiana zdań, a tutaj latamy sobie po całym zamku,
skaczemy z wieży, turlamy się po schodach.
![]() | |
|
„Harry
Potter” to prawdziwy fenomen. Nie ma chyba osoby, która nie znałaby tej
postaci. Osiągnął niebywały sukces i pobił wszelkie rekordy sprzedaży. Autorka serii została miliarderką, a dzieci,
które mając blisko 10 lat otrzymały główne role, z pewnością nawet nie myślały,
co przyniesie im udział w tych filmach. Dla wielu z nas jest to jednak
niezwykła historia, z którą dorastaliśmy. Tak było w moim przypadku i dziś, za
każdym razem, gdy kolejny raz czytam książki, zastanawiam się dlaczego zrobiono im coś takiego. Większość ludzi zna
tylko filmy z serii, wiele osób uważa je za mierne i trudno się dziwić. A traci
na tym niezwykła opowieść, która ma w
sobie taki potencjał, a została tak okrutnie spłaszczona.
Jednakże zawsze będę „wdzięczna” potterowym
filmom, bo to dzięki nim poznałam książki J.K. Rowling, które otworzyły mi
później naprawdę wiele drzwi. Muszę zaznaczyć, że na
każdą filmową premierę czekałam z zapartych tchem, a każdą wizytę w kinie
przeżywałam niczym Boże Narodzenie. Każdą
część znam właściwie na pamięć i oglądałam je co najmniej milion razy. Zawsze
wypowiadam kwestie wraz z aktorami, co zawsze doprowadza moich towarzyszy do
białej gorączki. Skąd zatem tyle
negatywnych opinii w tekście powyżej? Z
roku na rok coraz bardziej denerwuje mnie ignorancja twórców tych produkcji i
to jak zmarnowano potencjał tej historii. Jeśli ktoś nie zna książek lub nie są
one dla niego tak ważne, opisane przeze mnie pretensje z pewnością będą
bezzasadne. Ale można było zrobić to zdecydowanie lepiej. Z takim budżetem
można było zrobić to naprawdę w magiczny sposób.
Ja moment przełomu miałem przy zakonie feniksa, mówię tu o kolejności książka przed filmem i wbrew wszystkim opiniom film wzbudził mój zachwyt. Nie mogę powiedzieć złego slowa o filmach, bo naprawde uwazam, że pomimo różnic od książek same w sobie tez tworzą piękną historię i cieszy knie to, że Harrego przeżywam jako 2 różnie opowiedziane historie. A myślę, że Harry zostanie ze mna na zawsze, bo zaczelo sie od czytania go przez moja mamę do snu od niemowlaka :)
OdpowiedzUsuńByć może patrzenie na filmy i książki jako osobne historie miałaby sens, ale osobiście nie umiem ich rozdzielić. Przez co wciąż mam poczucie zmarnowanego potencjału.
UsuńAle to tylko moje, indywidualne odczucie. ;)
Myślę, że to świadczy o tym, że jesteś mądrym człowiekiem i masz dobre spojrzenie na świat, bo potrafisz dostrzec negatywne cechy w czymś co uwielbiasz. Jak dla mnie, nie wkładasz żadnego kija w mrowisko.
OdpowiedzUsuńDobrze Cię rozumiem, bo mam podobne odczucia co do mojego ukochanego "Miecza Prawdy". I chociaż nie dorastałem z tą książką, to dopiero po kilku latach zdołałem dostrzec jej wady. Ogólnie, to jest bardzo przyjemne uczucie, kiedy potrafi się ujrzeć niedociągnięcia w czymś, co się kocha. Pozdrawiam!
Muszę przyznać, że bardzo podoba mi się Twoje spojrzenie na ten post. Szczególnie spodobały mi się pierwsze zdania Twojego komentarza. :P
UsuńCzytając różne wypowiedzi odniosłam wrażenie, że wiele osób uważa, że kiedy jestem czyimś fanem, powinnam zawsze go popierać i chwalić. Wydaje mi się jednak, że jako fan również mogę mieć swoje zdanie i mówić o tym, co mi się nie podoba i wcale nie świadczy to o tym, że "nie zasługuję na miano fana".
Pozdrawiam! :)
"Wydaje mi się jednak, że jako fan również mogę mieć swoje zdanie i mówić o tym, co mi się nie podoba i wcale nie świadczy to o tym, że "nie zasługuję na miano fana". " - Ha, to samo uważam, kibicując swojej ulubionej drużynie :)
UsuńJa cały czas myślałam, że Hermiona krzyczy "ja nie jestem sobą!" i zastanawiałam się, o co chodzi! :D Trzeba było oglądać w oryginale...
OdpowiedzUsuńFilmy bardzo lubię, co prawda nie dorastają do pięt książkom, ale stanowią świetną rozrywkę z ulubionymi bohaterami. Wiele wątków pominięto, ale to naturalna kolej rzeczy. Wracając do książek można przypomnieć sobie szczegóły, o których w wyniku oglądania filmów się zapomniało i jest to miła niespodzianka.
Do scen znienawidzonych zaliczam to wiązanie buta Harry'emu. Poza tym nie miałabym nic przeciwko romansowym wątkom w KP, gdyby tylko taką samą wagę przyłożono do poważniejszych spraw.
Dokładnie! Wątek miłosny był i musiał być uwzględniony. W końcu bohaterami są nastolatkowie, ale moim zdaniem nie zachowano odpowiednich proporcji. Przez co miłosne rozterki bohaterów zdominowały cały film.
UsuńPoza tym większość ludzi zachowuje się tam, jakby byli pijani. Też odnosicie takie wrażenie? :P
UsuńJedna osoba na pewno była. :P
UsuńMoim zdaniem, żeby oddać dobrze klimat i wydarzenia z książki, trzeba by było nakręcić superdługi serial, ale niestety nikt o tym wcześniej nie pomyślał, a szkoda
OdpowiedzUsuńA szkoda! Dobrze że w Grze o Tron ktoś to przemyślał.
UsuńZgadzam sie co do sceny smierci Albusa... zawsze w filmie irytuje mnie to, ze Harry tak poprostu stoi i nic nie robi... a co do reszty.. no coz jakos mi te drobne niedociagniecia nie przeszkadzaja, filmy zadza sie innymi prawami niz ksiazki, stad tez zmiana w scenie walki z Voldemortem, te sceny rzucania sie po calym zamku sa naprawde dobre... mysle, ze lepsze niz rozmowa... ja traktuje ksiazki i filmy jako cos oddzielnego wiec moze dlatego nie przeszkadzaja mi tak te zmiany i male bledy... choc ciekawie byloby zobaczyc jakis remake powiesci :D a post bardzo ciekawy :) no i jednak teddyego mogli pokazac, choc zapewne poprostu nie mieli na to czasu xd
OdpowiedzUsuńMnie też w filmach denerwuje wiele scen, między innymi wspomniana przez Ciebie finałowa walka Harry'ego i Voldmorta i przeokropnie zagrana postać Ginny. Jednak najbardziej wkurza mnie scena na King's Cross Harry'ego i Dumbledora. Jest strasznie spłycona. Poza tym twórcy filmów pominęli wiele ważnych wątków, a przez to pewne rzeczy mogą być niezrozumiałe dla osób, które nigdy nie przeczytały książek. Ach i jeszcze wracając do Dumbledora, w filmie w ogóle nie oddano wątpliwości Harry'ego co do dyrektora. Przecież w "Insygniach Śmierci" rozmawiał z wieloma osobami na jego temat, dowiadywał się nowych informacji z życiorysu i momentami wątpił w to, co robi. Kompletnie pominięto skomplikowaną i (!) kontrowersyjną postać Albusa.
OdpowiedzUsuńW filmie wiele rzeczy zostało uproszczonych. Pominięto cały ten wątek, który był bardzo ciekawy i ważny. Pokazywał, że Harry nie jest ślepo zapatrzony w dyrektora. Można powiedzieć, że nie na wszystko w filmie jest miejsce. W końcu to film, rządzi się swoimi prawami. Ale skoro podzieliliśmy go na dwie części, aby być wiernym książkowemu pierwowzorowi, to chyba można było chociaż postarać się sprostać tej obietnicy?
Usuńwedług mnie filmy są fajnie zekranizowane - ładnie pokazany jest świat czarodziejów. Są magiczne i myślę, że niejednego zachęciły do przeczytania książek. Jako film są naprawdę dobre, ale fakt, nie są aż tak wierne książką jak się wydaje. Te sceny co wymienilas tez mnie strasznie rażą.
OdpowiedzUsuńWydaje mi sie, ze w czasie sceny smierci dyrektora, Harry stojacy w cieniu zostal unieruchomiony przez samego Albusa
OdpowiedzUsuńTak było w książce. W filmie dyrektor po prostu kazał się Harry'emu schować, a on grzecznie wykonał to polecenie. Nie rzucono na niego żadnego zaklęcia unieruchamiającego. Możemy się o tym przekonać, gdy Harry wyciąga różdżkę, a potem, gdy widzi Snape chowa. :)
UsuńMnie osobiście irytują narzekania potterowców na filmy. Prawda, że nie każdy wątek z książek został uwzględniony i niektóre sceny są dodane, pominięte, zmienione - ale HP to wciąż jedna z serii cieszących się największą popularnością. No i każda, absolutnie każda ekranizacja czegokolwiek nie była i nie będzie idealna. HP głównie dzięki tym filmom ma tak rozbudowaną fanbazę i wiele osób, które nigdy nie sięgnęłyby po książki(choćby moja mama) mogły się dzięki nim zapoznać z historią.
OdpowiedzUsuńKsiążę Półkrwi to akurat moja ulubiona część, zarówno książkowa, jak i filmowa i fakt, brakuje tam wielu wspomnień dotyczących Voldemorta, ale przecież znajdują się one w książce. Moim zdaniem to fajnie, że filmy i książki się uzupełniają, a nie powielają.
Naprawdę, powinniście się cieszyć, że macie tyle mimo wszystko udanych filmów i Harry Potter nie skończył jak Eragon lub Percy Jackson, albo że za reżyserię nie wziął się Shaylaman.
Sama jestem osobą, która dzięki filmom poznała książki. Ale osobiście uważam, że fani powinni mówić o tym co im się w ich ulubionych książkach, filmach, zachowaniach idoli nie podoba. A nawet powinni to robić. Myślę, że nie warto udawać, że wątków, które nas drażnią nie ma. Nie ma co się oszukiwać, te filmy mogły być zrobione dużo lepiej.
UsuńOczywiście szanuję Twój punkt widzenia. To tylko moja opinia. :)
Dla mnie też V i VI były najsłabiej zrobione...baaardzo się cieszę, że najpierw przeczytałam książki, a później zaczęły ukazywać się filmy. Do kina chodziłam od II części i zawsze też dla mnie było to wielkie wydarzenie! :) Pamiętam jak to przeżywałam, z resztą do ostatnich części tak było. Byłam bardzo oczarowana. Mimo wszystko, te filmy mogły być dużo lepsze - a szczególnie V i VI.
OdpowiedzUsuńU mnie było dokładnie tak samo. Dodatkowo "Komnata Tajemnic" była pierwszym filmem, jaki widziałam w kinie. :)
UsuńMnie boli motyw horkruksa-diademu w Księciu Półkrwi i Insygniach. Było bardzo dobrze napisane, że Harry ukrywa książkę od eliksirów, ale zeby pamietać gdzie to daje na pewne popiersie diadem. A w filmie wchodzi do zatraconego wszystkim pokoju życzeń i co? Od razu wie, że akurat w tym pudełku jest diadem. Zalewa mnie krew jak oglądam Księcia Półkrwi, bo pokochałam ten tom, a film to klapa. I denerwujące jest też to, że domek Hagrida jest w każdej części w innym miejscu.
OdpowiedzUsuńDokładnie! :D Dość podobna sytuacja ma miejsce też na początku Insygniów, gdy Stworek przyprowadza Mundungusa. Rozmawiają o medalionie i jego nowej właścicielce. Zupełnie przypadkowo obok niego leży gazeta, a na jej okładce znajduje się właśnie Umbridge. Niesamowity zbieg okoliczności.
UsuńNo w przypadku zekranizowania "Księcia Półkrwi" i uznania filmu jako romansidło, to ja się z Tobą zgadzam. Ja najpierw zaczęłam czytać książki, a potem ekranizacje, a od "Księcia Półkrwi" chodziłam do kina, jednakże ta część jest, jak dla mnie, najsłabiej zekranizowana, bo nie ukazuje głównego wątku czyli wspomnień Voldermota, który tak w prawdzie został zepchnięty na drugi tor, a na pierwszy wzięto relacje między bohaterami
OdpowiedzUsuńDokładnie! :) W książce wątek uczuciowy był tłem, a w filmie stał się głównym tematem.
UsuńMnie najbardziej przypadły do gustu Kamień Filozoficzny i Komnata Tajemnic. Za to nie cierpię początku Więźnia Azkabanu (nadmuchanie ciotki w domu Dursley'ów i przejażdżka Błędnym Rycerzem, oraz ta bezsensowna scena ze sprzątaczką, kiedy idzie posprzątać w pokoju a Harry walczy z książką) + koniec majestatycznej postaci Dumbledore'a (musieli znaleźć innego aktora, ale dlaczego od tej pory Dumbredore przedstawiany jest jako koleżka do piwa kremowego dla Harr'ego?). Rozumiem, że chłopak dorasta, ale dla niego Dumbledore był autorytetem, budził podziw i szacunek.
OdpowiedzUsuńJa do sceny z Hermioną w Czarze Ognia mam inne podejście. Zawsze odbierałam to tak, że oni od czasu "odwrócenia się" Rona od Harry'ego tak wykorzystywali Hermionę ("Powiedź Harry'emu...", "Powiedź Ronaldowi..." stojąc naprzeciwko siebie) zamiast porozmawiać normalnie. Nikt na dłuższą metę by tego nie wytrzymał. Ta irytacja, że ona musi uczestniczyć w tej dziecinadzie wzięła górę i dziewczyna wybuchła. To wcale nie oznacza, że Hermiona nie ufa Harry'emu. Jeżeli chcieli się w takie coś bawić mogli wysyłać sobie liściki, a nie tak wykorzystywać przyjaciółkę.Trochę tak jakby nie miała nic lepszego do roboty, zwłaszcza, że uczestniczyła w tej zabawie i chciała, by się wreszcie pogodzili.
Wracając ogólnie od Czary Ognia negatywnie zaskoczyła mnie scena, gdy rozwścieczony Dumbledore rzuca się na Harry'ego i pyta, czy wrzucił swoje imię i nazwisko do czary (jak wiemy, w książce było odwrotnie, a ja sama widziałam Dumbledore'a jako osobę tak łagodną, która nie skrzywdziła by nawet muchy).
Zakon Feniksa i Książę Półkrwi - ciemność, ciemne sceny, szaro buro i ponuro (, ale w tym złym znaczeniu - tak nijako). Scena z pocałunkiem Cho Chang jest chyba najbardziej irytująca. Stoją na przeciw siebie jak słupy soli i tylko przyssali się do siebie ustami jak glonojady. Zero uczuć. Chyba nie oto chodziło w tej scenie?
Także ukazanie postaci Ginny jako dziewczyny, która sobie nie poradzi bez Harry'ego i jest jego służką (scena z wiązaniem buta) jest irytujące. Chyba rodzi się we mnie feminizm, ale do jasnej Anielki, czy naprawdę, nie może sam ich zawiązać, nawet jeżeli ma trudności? + ta scena jest bezsensowna i niczego nie wnosi. Postać książkowa i filmowa Ginny to dwie różne postaci. Czy to ta sama osoba, która pierwsza wyznała Harry'emu miłość wysyłając walentynkę w 2 klasie, chodząca z Dean'em i podobająca isę innym facetom? Nie.
Druga część Insygniów Śmierci i latanie z Voldemotem po Hogwarcie jest straszne. Także postać Voldemorta w starszych częściech mnie irytuje (choć lubię Ralph'a Fiennes'a i doceniam jego aktorstwo ,ale w innych produkcjach). Te jego śmiechy i niektóre ruchy w ostatniej części są dziwne i ani trochę nie budzą grozy. Jedynego Voldemorta, którego się bałam to był ten z Kamienia Filozoficznego (miałam wtedy 7 lat). Poza tym filmy zekranizowane przez David'a Yates'a są wypełniane scenkami, które mają trochę rozśmieszyć widza, ale taki typ humoru, który jest tu zaserwowany wywołuje u mnie lekkie zażenowanie (np. scena z Filchem kiedy po zjedzeniu bombonierki robią mi się na twarzy krosty, a jedna eksploduje, a ty masz w umyśle "Yyyyy" Dlaczego?).