Rozpieszczony bachor - Rupert Grint
Pójście na łatwiznę zdecydowanie nie jest dla mnie, zawsze lubię wybierać trudniejsze rozwiązania, często nawet nieświadomie. Oczywiście na żaden z listów nie otrzymałam odpowiedzi. Cóż za niespodzianka…

Kiedy wysyłałam list, wiedziałam, że agencja Emmy rozsyła nadruki i cierpliwie
na niego czekałam, czekałam i czekałam. Do
dziś zastanawiam się czy fakt, że agencja zaprzestała wysyłać choćby nadruki nie
miało pewnego związku z wyjątkowo szkaradnym rysunkiem, który załączyłam do
listu. Pierwszy autograf otrzymałam ponad pół roku później, a był to podpis
Alana Rickmana. Nie byłam nawet świadoma, jak trudne jest otrzymanie autografu
tego aktora, jak cenny podpis właśnie wywieszam w ramce. Na kolejną odpowiedź
czekałam kolejne sześć miesięcy. Był to autograf, który otworzył prawdziwą
lawinę sukcesów, a otrzymałam go dokładnie rok po tym jak wysyłałam swój
pierwszy list.
W międzyczasie otrzymałam nadrukowany podpis Daniela Radcliffe’a. Znów nie mogłam zrozumieć, jak ktoś mógł nie docenić mojego
pięknego listu, a gdy tylko nadarzyła się okazja, postanowiłam spróbować
jeszcze raz. Efektem tego działania było otrzymanie pustej koperty. Do dziś
zastanawiam się: „Dlaczego?” Czy ktoś z owej koperty coś wyjął czy może ktoś
zapomniał czegoś do niej włożyć. Dziś najbardziej prawdopodobny wydaje mi się
scenariusz, który mówi, że osoba, która zajmuje się listami fanowskimi po
prostu zapomniała do mojej koperty włożyć nadruk, który otrzymali wszyscy,
którzy napisali na adres tej produkcji. Kilka dni przed zakończeniem zdjęć do nowej
produkcji wysłałam swój list jeszcze raz i dziesiątego grudnia otrzymałam
najcenniejszy z moich podpisów. Nie dość,
że mój list nie został zignorowany, nie odesłano mi kolejnego nadruku, to otrzymałam
prawdziwy, własnoręczny, autentyczny autograf Daniela. Do tego jeszcze
wraz z dedykacją i podziękowaniami za list, które bezpośrednio odnoszą się do
sytuacji, którą opisałam.
Od tego czasu niewątpliwe największym moim sukcesem było
zdobycie podpisu Evanny Lynch, która właściwie nie odpisuje na listy fanów. We
wrześniu ubiegłego roku, zrobiła jednak wyjątek i wystawiając nową sztukę i
jeżdżąc po największych teatrach Wielkiej Brytanii i Irlandii postanowiła
zrobić prezent kilku fanom. Ku mojej wielkiej radości i ja znalazłam się w
gronie owych szczęśliwców, a od samego autografu (który jest tak mały, że
prawie go nie widać) jeszcze bardziej cieszy mnie dedykacja, a właściwie list z
odpowiedzią. Evanna zapisała prawie całe zdjęcie, odnosząc się bezpośrednio do
treści mojego listu, chyba nie może być nic bardziej przyjemnego dla osoby,
która zajmuje się kolekcjonowaniem autografów.
Często pisanie na dres VV – teatru czy studia filmowego, w
którym aktualnie pracuje dana gwiazda jest jedyną szansą na otrzymanie jej
autografu. Ja jednak wciąż nie mogę do końca przekonać się do owych adresów,
mimo że otrzymałam już parę niesamowitych podpisów, znacznie więcej jest
listów, które do mnie nie wróciły i już nigdy nie powrócą. Zaczynając od Emmy Watson, która na planie
jednego z filmów podobno nie chciała nawet widzieć korespondencji fanowskiej,
przez Gary’ego Oldmana, który nie odpisuje na listy swoich wielbicieli, aż po
Ruperta Grinta, do którego pierwszy list napisałam w 2012 roku i właśnie wtedy przeanalizowałam
informacje na temat autografów aktora zdobytych drogą korespondencyjną i szybko
doszłam do wniosku, że zdobycie jego autografu będzie zdecydowanie
najtrudniejsze, jeśli chodzi o całą trójkę odtwórców głównych ról w magicznej
sadze. W końcu od lat nie było prawie żadnej odpowiedzi, jeśli chodzi o
autentyczny podpis ani z agencji ani z adresów VV.
Zbytnio wierząc w
swoje siły na początku 2013 roku wysłałam list do J.K.Rowling i Ruperta Grinta -
do jego agencji. Zdawałam sobie sprawę, że mogę liczyć tylko na nadruk, na
który niektórzy muszą czekać nawet kilkanaście miesięcy czy nawet parę lat, ale
naiwnie liczyłam, że MÓJ, wyjątkowy i niepowtarzalny list rzuci na kolanach agentów
i od razu zadzwonią po Ruperta, który natychmiast teleportuje się do agencji i
z wielką radością podpisze nadesłane przeze mnie zdjęcie. Ku mojemu wielkiemu
zdziwieniu tak się jednak nie stało i miesiąc później otrzymałam standardowy, nadrukowany autograf wraz ze zwyczajnym liścikiem z podziękowaniami za list, który muszę przyznać
jest naprawdę ładny. Uznałam, że warto było zmarnować trochę czasu i pieniędzy,
by napisać ten list, tylko po to, aby otrzymać ten ładny kawałek papieru. Wiedziałam
jednak, że to nie koniec moich starań o autograf Ruperta.
Pod koniec wakacji odkryłam, że Rupert będzie grał w
teatrze, była to naprawdę świetna wiadomość, ale nie było jeszcze wiadomo,
gdzie dokładnie będzie wystawiana sztuka i na jakiś czas o całej sprawie
zapomniałam. Zawalona masą sprawdzianów,
postanowiłam, że w przeciwieństwie do poprzedniego roku szkolnego, teraz będę
pisać listy w miarę regularnie. Moje postanowienie umarło jednak śmiercią
naturalną, a gdy zewsząd zaczęły docierać do mnie kolejne informacje o sztuce
„Mojo”, gdzie grać będzie Rupert i właśnie zbliża się najwyższy czas na
napisanie listu, pamiętając o tym, że ilość autentycznych autografów od Ruperta
z ostatnich lat jest bliska zeru, odpuściłam. Skapitulowałam. Pierwszy raz świadomie
zrezygnowałam z działania. Z rozmysłem. Z premedytacją.
I co było dalej? Nic zaskakującego się nie wydarzyło. Rozpoczęły
się próby do spektaklu, czas mijał, a
żadne odpowiedzi się nie pojawiały. Cóż za zaskoczenie. Wszystko potoczyło się
dokładnie tak jak przewidywałam.
Wydarzyło się jednak coś dziwnego i pojawiła się pierwsza odpowiedź. Autentyk!
Z dedykacją! Nie mogłam uwierzyć w to co widzę, a na mojej twarzy szok
mieszał się z niedowierzaniem. Uznałam, że osoba, która otrzymała tę odpowiedź
to niesamowita szczęściara, ale kilka dni pojawiła się druga odpowiedź, później
trzecia, czwarta, kolejna i kolejna.
Każda opatrzona dedykacją. To już nie był cud, szczęśliwy zbieg
okoliczności i ani fart. Mój podziw się gdzieś zagubił, pojawiła się zazdrość,
a wraz z nią wściekłość na samą siebie. Prawie każdy dzień przynosił nowe
odpowiedzi, a ja patrząc na to nie mogłam uwierzyć, że nie podjęłam działania. Nie napisałam. Odpuściłam.
Pominę dość długi czas, kiedy po powrocie do domu
sprawdzałam skrzynkę kilka razy, aby upewnić się czy przypadkiem nie
przegapiłam jakiejś koperty, sprawdzałam wszelkie możliwe strony w poszukiwaniu
kolejnych odpowiedzi i w końcu 10 grudnia, dokładnie rok po otrzymaniu
autentycznego autografu Daniela Radcliffe’a w skrzynce znalazłam kopertę
zaadresowaną w bardzo charakterystyczny sposób.
Wiedziałam skąd przyszła i domyślałam
się, co może w niej być, zanim jednak ją otworzyłam i rozniosła mnie radość, pamiętając
moje przygody z nadrukami czy pustą kopertą bałam się, że to co znajdę w środku
bardzo mnie rozczaruje. Dlatego zrzucałam tę odpowiedzialność na mojego tatę, który
otworzył kopertę i krzyknął: „O kurde! Masz oryginał”
Nie mogąc uwierzyć w to co słyszę, biegnąc do drugiego
pokoju, nie wiedziałam, że zobaczę autograf niezwykle pognieciony, autograf bez dedykacji. Nie spodziewałam się, że wchodząc do pokoju cała
moja radość pryśnie i tak brutalnie zostanę sprowadzona na ziemię. Trzymając w ręce oryginalny podpis, którego tak bardzo
pragnęłam i o który tak długo się starałam nie cieszył mnie. Tylko dlatego, bo
nie było na nim dedykacji. Bo Rupert, żeby
więcej osób mogło otrzymać wymarzony podpis zrezygnował z pisania dedykacji,
machinalnie podpisywał podkładane przez kogoś zdjęcia, żeby móc uszczęśliwić
większą ilość fanów. Ale cóż mnie interesują inni fani? Przecież mój list był
najważniejszy! Potraktowanie tak przedmiotowo mojego wspaniałego, wyjątkowego i
niezwykłego listu bardzo mnie ubodło. Sama
źle czuję z tym jak zareagowałam, że w ogóle nie ucieszył mnie ów podpis, a
nawet w pewnym sensie trochę mnie zdenerwował. Muszę przyznać, że bardzo zaniepokoiła
mnie moja reakcja i muszę przyznać, że aktorzy bardzo mnie rozpieścili wysyłając
dedykacje do niemal każdego zdjęcia, czasem wysyłając nawet pozdrowienia czy liściki
z podziękowaniami za lis. Za każdym razem jest to niesamowicie motywujące, ale
nie wiedziałam, a nawet nie przypuszczałam, że na brak dedykacji od jednego z najważniejszych
aktorów, od aktora, na którego autografie tak bardzo mi zależało, mogę zareagować
aż tak histerycznie.
Chodząc nerwowo po swoim pokoju, mając w pamięci niesamowite
sukcesy z dedykacją, które Rupert podpisał kilka tygodni temu, a nawet kilka
dla jednej osoby, zastanawiałam się czy spróbować jeszcze raz i czy ma to
jakikolwiek sens. Gdy po otrzymaniu pustej koperty pytałam wszystkich czy pisać
jeszcze raz, zgodnie odpowiadali: ‘Tak”. Tym razem było jednak inaczej, nikt
nie mógł zrozumieć o co w ogóle mi chodzi. W końcu miałam upragniony,
autentyczny autograf. W końcu jednak,
musiałam postawić na swoim i zaczęłam zastanawiać się co zrobić, aby mój list
się wyróżnił, zasłużył na zaszczyt otrzymania dedykacji. Jako osoba wyjątkowo zepsuta, która musi mieć wszystko
czego chce, i wszystko co sobie wymyśli mysi być zrealizowane i to tak jak ona
tego pragnie, napisałam jeszcze jeden, piaty list. Tym sam, Rupert stal się osobą
do której wysłałam najwięcej listów i jednocześnie był pierwszą osobą, do której
napisałam list, mimo że miałam już jej autograf.
Pod koniec stycznia otrzymałam odpowiedź na mój kolejny
list. I choć początkowo myślałam, że jest to odpowiedź na list, który dopiero
co wysłałam i zdążyłam się już zdenerwować, że mój nowy pomysł także nie
spotkał się z należytym uznaniem, szybko zorientowałam się, że jest to odpowiedź na list, który wysłałam jeszcze
w listopadzie (cóż za niespodzianka! - Jednak się nie zgubił…) Znów nie otrzymałam
dedykacji, ale autograf był w zdecydowanie lepszym stanie, nie był już
koszmarnie pognieciony i mimo że nie ucieszył mnie sam podpis, bo prawie taki
sam wisiał już na mojej ścianie, to uradował mnie sam fakt, że otrzymałam
autograf. Stało się tak, gdyż w poprzednim roku otrzymałam dwa autografy i na
kolejny musiałam czekać sześć miesięcy. Podobnie
sprawa wyglądała dwa lata temu i bałam się, że historia znów zatoczy koło. Ten
podpis był dla mnie przełamaniem nienajlepszej passy. Zasadniczo zapomniałam już
o całej sprawie, pogodziłam się z tym, że żaden z moich listów nie był tak dobry, abym zasłużyła na otrzymanie
dedykacji, ale nadzieja umiera ostatnia, a ta tliła się w mojej głowie, aż do
czasu, gdy uświadomiłam sobie, że zbliża się koniec wystawiania sztuki w
londyńskim teatrze, że to ostatnia szansa. Jeśli w najbliższym tygodniu nie
otrzymam odpowiedzi, to mogę pożegnać się z wizją pięknego autografu wraz z
dedykacją na mojej ścianie. Tak ja przypuszczałam, zaczęły pojawiać się kolejne
odpowiedzi, nie były to jednak autografy, a zwykłe nadruki. Czułam, że i ja
właśnie taki dostanę.
W końcu jednak nastał trzeci lutego - jak na razie najwspanialszy dzień w tym roku -
nie było w stanie zepsuć go nawet leczenie kanałowe. Kiedy wróciłam do domu i w skrzynce znalazłam kopertę, wiedziałam, że
jest to ostania szansa na otrzymanie upragnionego podpisu. Mając w głowie rozsyłane
PP, bałam się zaglądnąć do środka, dlatego zaczęłam podglądać zawartość koperty
pod światło. Ujrzałam napis. Napis stanowczo za duży na zwykły autograf. Wreszcie pojawiła się tak długo nieobecna radość,
satysfakcja i przeczucie, że jedno z najważniejszych marzeń, jeśli chodzi o magiczną
sagę, udało mi się zrealizować. Wreszcie byłam zadowolona i niezwykle szczęśliwa.
Ale teraz, gdy mam to czego chciałam, opłaciło się bycie upartym i dążenie do celu nawet za cenę poświecenia sprawdzianu z języka francuskiego, aby zdążyć na czas i napisać ostatni z moich listów. Musiałam wybrać czy ważniejsze jest nauczenie się na klasówkę czy może jednak napisanie listu. Jeśli kiedykolwiek pani profesor, jakimś cudem przeczyta tę notkę, chciałabym Panią serdecznie przeprosić za to, że w czasie sprawdzianu siedziałam w klubie i kończyłam pisać, po czym pobiegłam na pocztę. Jest mi bardzo przykro, ale muszę przyznać, że tego nie żałuję.
I co teraz? Mam trzy autografy i jestem szczerze zdziwiona, że naprawdę je mam, że Rupertowi chciało się podpisywać tak wiele zdjęć, tyle czasu poświęcać na pisanie dedykacji, bo listów było mnóstwo, chciał zmarnować tyle czasu nawet na tak niewdzięcznego fana jak ja. Zawsze zastanawiałam się, po co ktoś pisze kolejny list do osoby, której autograf już ma. Tym bardziej jeśli jego autograf zawiera dedykację, po co zalicza kilka zdjęć. I choć dalej tego nie rozumiem i sadzę, że takie zachowanie może zaszkodzić wszystkim kolekcjonerom, sama zrobiłam coś takiego i czuję się z tym nie najlepiej, zmarnowałam czas Ruperta, w czasie podpisywania moich zdjęć mógł spełnić marzenie innego fana. Fana, który być może bardziej zasługuje na autograf Ruperta.
Źródło zdjęcia, na którym złożono autograf - http://imgur.com/gallery/GVA5V
Jak zdobyć autograf zagranicznej gwiazdy? Zapraszam do sprawdzenia filmowego poradnika!
A także innych postów z autografami obsady filmów "Harry Potter"!





