Za pierwszym razem - Michael Gambon

Środa. Wspaniały dzień w środku tygodnia, który napawa nas
nadzieją, na szybkie dotarcie do weekendu. Co zatem robi tutaj nowy post? Nie
mogłam się powstrzymać i nie napisać o moim dzisiejszym sukcesie już teraz.
Przejdźmy zatem do sedna, bo historia, którą chcę Wam dziś przytoczyć
jest naprawdę długa. Akcja mojej
opowieści zaczyna się w ostatnim tygodniu ubiegłego roku – ponad osiem miesięcy temu. Pełna optymizmu powędrowałam na pocztę,
aby nadać listy do Billa Nighy i Michaela Gambona.
Jeśli chodzi o pierwszego z wymienionych
aktorów, nastawiłam się na bardzo długie
czekanie. Pan Nighy jednak mnie zaskoczył. Zaczął rozsyłać wcześniej podpisane zdjęcia,
co za tym idzie, nie czytał listów, które piszą do niego fani, ale czas
oczekiwania na odpowiedz znacznie się zmniejszył. Kiedy po dwóch tygodniach
otrzymałam właśnie taki autograf, nie byłam zbyt szczęśliwa. Dziś, z perspektywy
czasu, jestem zadowolona, że jednak mi się udało.

Zdawałam sobie sprawę, że uzyskanie odpowiedzi na drugi list, do Michaela Gambona, może być co najmniej problematyczne. Aktor odpisuje tylko na najlepsze listy, jest wyczulony na niepoprawną angielszczyznę i brak estetyki. Jednakże, mój list został wysłany, a wkrótce potem na fanmail.biz zaczęto donosić o tuzinach odpowiedzi. Jednak ja się nie doczekałam. Przeszukując różne fora nie udało mi się też odnaleźć osoby, która otrzymałaby odpowiedź, za pierwszym razem - po wysłaniu pierwszego listu z prośbą o autograf. Dlaczego tak jest? Nie mam pojęcia i naprawdę często mnie to zastanawia.
Uzbrojona w tę wiedzę w wakacje zaczęłam przygotowywać nowy list. W mojej głowie urodził się pomysł na bardzo efektowną kopertę, który przeniesiony na kartkę nie był już tak zachwycający. Koperta była jednak gotowa, zabrałam się więc za pisanie listu. Coś jednak mnie tknęło i postanowiłam poczekać. Wkrótce potem dotarła do mnie informacja o zmianie siedziby agencji, z usług której korzysta aktor – Independent Talent Group Ltd.
A dziś, po powrocie do domu w skrzynce znalazłam zdjęcie z podpisem Sir Michaela Gambona. Nie jestem wstanie opisać mojej radości i krzyku, który słychać było prawdopodobnie na całej ulicy. Ośmiomiesięczne oczekiwania jakby wyparowało, przestało mieć jakiekolwiek znaczenie.
Siedząc spokojnie w ciepłym pokoju z kubkiem herbaty, nasuwa
mi się myśl, że być może mój list zaginął w tłumie przesyłek, a podczas wakacyjnej
przeprowadzki agencji, ktoś go odnalazł i postanowił spełnić jedno z moich
marzeń. Zabrzmi to patetycznie, ale jestem
niesamowicie szczęśliwa z tego autografu,
zwłaszcza, że udało mi się otrzymać go za pierwszym razem.